• Strona główna
  • O nas
  • Osiągnięcia
    • Indywidualne osiągnięcia
    • Nasze rekordy życiowe
  • Kontakt

Biegające Małżeństwo

~ Blog o bieganiu we dwoje

Biegające Małżeństwo

Tag Archives: biegi ultra

Tricity Trail czyli bieganie w górach nad morzem – relacja Eli

13 Wtorek Lip 2021

Posted by biegajacemalzenstwo in Nasze starty w zawodach

≈ Dodaj komentarz

Tagi

assports, biegi ultra, city trail, topoathletic, tricity, tricitytrail, ultrabieg, wejherowo, zbychowo

TriCity Trail edycja 2021 – dystans ultra czyli ok. 83 km. Bieg ultra w Trójmiejskim Parku Krajobrazowym.

Start biegu w Gdańsku, meta w Wejherowie, 10 lipca 2021 r.
Zapisałam się na spontanie, choć sam bieg był już dobrze przemyślany i zaplanowany, oczywiście z pomocą mojego osobistego trenera Jarka ❤️.
Pięć lat temu brałam udział w tej imprezie, również na dystansie ultra i bardzo mi się tam podobało. Najbardziej urzekły mnie malownicze, łagodne i długie zbiegi w kształcie serpentynek. Pamiętam, że było to jedno z najbardziej radosnych dla mnie ultra. Być może tym razem też takie będzie – pomyślałam klikając w „zapisz się na bieg”…   

Stojąc na linii startu byłam skupiona, wiedziałam jak mam biec i jaki mam cel. Czułam lekki stres, ale jednocześnie radość startu w ultra, gdzie wszystko może się wydarzyć i gdzie mogę się zupełnie rzucić w ten dystans 🙂 Taki długi bieg, to tak naprawdę są zawody w jedzeniu i piciu oraz odpowiednim zaplanowaniu tempa. Tempa, na jakie nasz organizm jest aktualnie gotowy. Kilka wskazówek od Jarka, parę fotek, całus na drogę i wystartowaliśmy.

Od początku biegłam na lekkim luzie, podziwiając piękną trasę. Zaczęłam bardzo wolnym tempem, zgodnie z planem, kumulując energię na dalsze kilometry. Nie pomagał fakt, że od razu było z górki i nogi same niosły, czasem trochę za szybko.
Pogoda była świetna i chociaż duża wilgotność powietrza dawała się we znaki, cieszyłam się z tego, że słońce schowało się za chmurami i wiał wiatr, szczególnie na szczytach górek. Uwielbiam biegać z muzyką, więc ona nadawała mi rytm, a nogi same niosły. Priorytetem na takim biegu jest odpowiednie dostarczanie sobie kalorii i nawadnianie od samego początku. Podczas przygotowań mocno na to zwracałam uwagę. Jadłam i piłam więc co kilometr, dzięki temu żołądek mógł się powoli przyzwyczaić do tego, a ciało miało energię. Taka strategia sprawdziła się na naszych wspólnych (moich i Jarka) wielu biegach ultra. Jadłam żele energetyczne, popijając wodą. Zabrałam ze sobą trzy półlitrowe softflaski (zwykle wystarczają mi dwa, jednak ze względu na upały miałam jeden w zanadrzu).
Gdy dobiegłam do pierwszego punktu żywieniowego, dowiedziałam się, że jestem czwarta wśród kobiet. Lekko się zdziwiłam, gdyż naprawdę początek mój był dość wolny i myślałam, że sporo dziewczyn mnie wyprzedziło. Nawet jeden zawodnik mijając mnie na początku stwierdził, że robię „spacerek” (hehe, zobaczymy na mecie ;-)) Zwykle punkty z jedzeniem ogarniam dość szybko, ale gdy dowiedziałam się o tym, iż jestem czwarta, chwyciłam wafel z masłem orzechowym, kilka daktyli wrzuciłam do kieszeni plecaka, uzupełniłam flask w izotonik i jazda dalej. Jeden z  biegaczy nawet krzyknął do drugiego: „patrz, tak się wychodzi z punktu!”. Wybiegłam żując wafel i zapijając colą. Nie było czasu na marudzenie. Mój cel na teraz: dogonić trzecią kobietę. Jednak cały czas, konsekwentnie utrzymywałam swoje tempo wiedząc jak jeszcze długi jest dystans przede mną. Biegło mi się bardzo komfortowo.
Trasa była świetnie oznaczona, jednak w pewnym momencie zamyśliłam się i pobiegłam prosto zamiast skręcić w lewo pod górę, na szczęście dość szybko się zorientowałam, że nie widzę oznaczeń w postaci czerwonych taśm i zawróciłam. Od tego momentu często patrzyłam na mapę w zegarku.
         Kilka dni wcześniej mocno padał deszcz i w lesie było sporo błota. Nawet w jednym momencie, w tunelu, którym musieliśmy przebiec pod obwodnicą znajdowało się tyle wody, że suchą stopą nie dałoby się tego przejść. Chyba, że za pomocą wspinania się na ogrodzenie (wybrałam tę opcję). Takie jest ultra – szybkość podejmowania decyzji tu ma duże znaczenie.
         Gdy wbiegałam na drugi punkt żywieniowy, zobaczyłam z daleka Jarka i Krystiana, którzy przyjechali mi kibicować. Fajnie było ich tam spotkać. Wówczas byłam druga wśród kobiet, więc: arbuz i słony precel w dłoń, uzupełniłam picie i lecę dalej. Mijam na trasie wielu znajomych, mówią mi: Ela donieś te 2 miejsce do mety, trzymamy kciuki! To było bardzo miłe. Wiec starałam się „nieść” to 2 miejsce najlepiej jak umiałam. Nagle znienacka na drodze „wyrosła” rzeczka – chciałam przemknąć po kamieniach, ale jeden z nich niespodziewanie się osunął i jedna stopa wpadła mi do wody. Nóżka przemoczona, ale szybko wyschnie, pomyślałam. Jednak później, na mecie, okazało się, że właśnie na tej stopie zrobił mi się mega pęcherz, który dokuczał przez większość dystansu.
         Ogromnie lubię na Tricity Trail te serpentynki zbiegowe. Malowniczo się wiją odsłaniając piękno Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego. Niektóre górki były mocne, ale podejścia nie sprawiały mi problemów. Szłam szybko i czułam siłę.
         Z radością rozpoznawałam znajome szlaki, po których biegłam 5 lat temu. Zupełnie jednak nie pamiętałam ścieżki edukacyjnej w Marszewie – są tam domki i wiaty umiejscowione na górkach. Biegło się tu po podestach ułożonych w lesie. Stali tam kibice, którzy bili brawo i wskazywali gdzie zbiec, bo taśmy były akurat mało widoczne.
         W miejscowości Głodówko przy przejściu przez ulicę wolontariusz chwilkę biegnie ze mną i mówi, że mam super wynik, bo nie tylko jestem 2 kobietą, ale 25 w open. Podziękowałam mu za wieści, uśmiechnęłam się i poleciałam dalej.
Czułam się świetnie, biegłam słuchając ulubionych bitów, i już zaczęłam wyczekiwać punktu żywieniowego na 55,5 km, bo od tego momentu mieli mi towarzyszyć Jarek z Krystianem. Jadąc tam samochodem, GPS poprowadził ich jakimiś kocimi łbami, spóźnili się i nie zastali mnie. Zdecydowali jednak, że wybiegną w moją stronę z innego miejsca i spotkamy się na ok. 60 kilometrze. Na punkcie ekspresowo uzupełniłam picie, bułka i kabanos (tłuszcze) w rękę i potruchtałam dalej.
Bardzo się ucieszyłam widząc Jarka i Krystiana, bo powoli zaczynałam już odczuwać znużenie, a pogaduchy zawsze pomagają. W sumie to oni głównie nawijali, gdyż ja nie chciałam tracić energii.
         Swoją drogą, to świetny pomysł organizatora, że pozwolił na wsparcie mentalne (czyli biegnie się obok zawodnika i można go motywować, ale nie wolno oferować pomocy fizycznej,czyli podawać jedzenia i picia, nieść plecaka, itp.). Jarek lekko i niezauważalnie dla mnie podkręcał tempo biegu, motywował i wspierał. Ma na mnie swoje sposoby. Gdy szłam, on był z przodu i zerkał na mnie, po chwili zaczynał delikatnie truchtać i w dziwny sposób uruchamiała się taka mentalna linka między nami, na której mnie „ciągnął” i poddając się temu, ja też biegłam (sprawdzone nie raz na Rzeźniku :-)).
Nagle przed nami wyrosła góra – poważnie nachylona i wysoka, a wzdłuż niej lina – jaki to był super pomysł, że można się było po niej wspiąć! Zwłaszcza, że tam już zaczęłam odczuwać lekkie zmęczenie. Jednak zawsze po podejściu jest zbieg, wiec ciśniemy dalej. Byle do Zbychowa! To nasze tereny, po których często biegamy. Poza tym, stamtąd już będzie z górki.
Dobiegliśmy do punktu żywieniowego, szybkie izo plus arbuzy i jazda do mety.Zmęczenie jest coraz większe i niestety, przemoczone wcześniej stopy mocno już dają się we znaki, czuję ten ból, jednak staram się o tym nie myśleć. Byle jak najszybciej do mety! Niczym mantrę słyszę Jarka głos: „jedz, pij i do przodu!” i tak do Wejherowa. Wiem, że chłopaki oglądają się często, czy mnie nie dogania dziewczyna z trzeciego miejsca. Cisną ze mną i napierają. Ostatnie kilometry ciągną się jednak…

Wreszcie zaczynam słyszeć odgłosy spikera zawodów. Widzę już znajome ścieżki w parku. Jarek się ogląda, chyba po raz ostatni. Kątem oka dostrzegam jak się uśmiecha.
– Zrobiłaś to! – Śmieje się.
Razem to zrobiliśmy, myślę. Przed biegiem mocno się obawiałam, czy moja forma, a raczej jej brak, pozwoli mi w ogóle stanąć na podium, a tu taki wynik…
Mijamy biegacza z dystansu maratońskiego, który widząc, jak przyspieszamy rzucił tylko: – ,,dobra, biegnę z wami”. Po kilkunastu metrach został w tyle. Ostatni podbieg, zakręt, już widać metę. Słyszę okrzyki: ”brawo Ela!” Chwytamy się z Jarkiem za ręce. Jest w euforii, coś tam wrzeszczy, pokazuje na mnie, a ja się cieszę. Że to już koniec, że „dowiozłam” świetne miejsce, że znów mogłam poczuć magię tego biegu. 
Oprócz 2 miejsca wśród kobiet byłam 22 w open.  
Cieszę się bardzo, dziękuję za gratulacje na mecie wszystkim moim znajomym. A mojemu ukochanemu Jarkowi za misję, jakiej się podjął prowadząc mnie do mety  , choć ze mną, zwłaszcza już zmęczoną nie jest łatwo 

Było niesamowicie, długo będę ten bieg wspominać. Te zawody mają swój klimat – sceneria TPK jest magiczna. Pod względem organizacyjnym wszystko było zapięte na ostatni guzik (a jak nie było, nic o tym nie wiem) – widać, że bieg robią ultrasi. Punkty żywieniowe wypaśne i super ogarnięte. To po prostu fajna impreza na biegowej mapie Polski. Na pewno jestem tu za rok. 
A teraz regeneracja: basen (mam rzut beretem więc grzech nie skorzystać), kąpiele w morzu, urlop, jednym słowem – roztrenowanie.
To był mój 16 bieg ultra… 

Czas: 9h 26 min.

Fot. Fotografia Piotr Oleszak, Krystian oraz własne.

Biegłam w butach Topoathletic (MTN Racer), skarpetach Zamst, bieliźnie Panachesport, a jako sportowiec cały czas wspomagam mój organizm probiotykami Joyday – Living Food, a regeneruję się w kąpielach solankowych Salco.

Dziękuję za wsparcie 🙂

Jak biegać ultramaratony?

20 Piątek Paźdź 2017

Posted by biegajacemalzenstwo in Wokół biegania

≈ Dodaj komentarz

Tagi

biegi ultra, przygotowanie do biegów ultra, trening biegowy do ultramaratonu, ultramaratony

Startując w zawodach ultra poznajemy wielu świetnych ludzi. Biegają różnie, jedni po prostu chcą przeżyć tę przygodę, a inni walczą o jak najwyższe miejsce na podium. Jednym z bardzo doświadczonych i utytułowanych ultrasów jakich znamy jest Darek Rewers. Opowiedział Jarkowi o tym jak przygotować się do biegów ultra, a tekst ukazał się na portalu Maratony Polskie.

Plecak dla ultrasów – Salomon S-Lab 5 – test

22 Wtorek List 2016

Posted by biegajacemalzenstwo in Sprzęt

≈ Dodaj komentarz

Tagi

b7d, bieg 7 dolin, biegi ultra, festiwal biegów, plecak dla biegaczy, plecak dla ultrasów, plecak do biegania, plecak salomon, s-lab, salomon, Salomon S-Lab 5, sklep biegowy olsztyn, test plecaka

Gdy zaczęłam uczestniczyć w zawodach na dystansie dłuższym niż maraton, ważną kwestią dla mnie było, jak utrzymać energię i nie odwodnić się podczas tak długiego wysiłku. Ponieważ zaczęłam od dystansu 80 km, to wiadomo było, iż to nie przelewki, a kwestia picia i jedzenia podczas biegu to ważna sprawa.

2Od razu nasuwało się pytanie: gdzie to wszystko pomieścić? Zwykle na maraton brałam dwa, trzy żele w kieszeń, odżywiałam się przeważnie na punktach.
Jednak góry i długie dystanse to zupełnie inna sprawa. Tu należy wszystko zaplanować, bo przypadkowość może prowadzić nas donikąd, a w najgorszym wypadku do szpitala…

Dlatego od razu, gdy zdecydowałam się na start w ultramaratonie wiedziałam, że będzie mi potrzebny plecak przeznaczony specjalnie dla biegaczy. Podczas zawodów miałam możliwość biegania w dwóch różnych. Co do pierwszego nie byłam zadowolona ze względu na trudność w zamykaniu bukłaka na wodę, a drugi był po prostu nie dopasowany do mnie, za duży i za luźny. W  czwartym  moim starcie w górskim ultramaratonie, dzięki Sklepowi Biegowemu w Olsztynie testowałam plecak Salomon S-LAB ADV SKIN 5SET.

Czytaj dalej →

Radosne bieszczadzkie ultra

19 Poniedziałek Paźdź 2015

Posted by biegajacemalzenstwo in Nasze starty w zawodach

≈ Dodaj komentarz

Tagi

biegi górskie, biegi ultra, Bieszczady, Cisna, maraton biueszczadzki, ultramaraton

DSC01853Ela:
Do tego biegu podchodziłam z obawą. Po maratonie warszawskim nabawiłam się przeciążenia mięśni i więzadeł stopy. W związku z tym przez następne dwa tygodnie starałam się tylko jeździć na rowerze,  żeby nie zaniedbać kondycji i wytrzymałości.
Niezwykle ważna też była dieta, którą specjalnie nam ułożył Rafał Szewczyk – dietetyk, biegacz. Musiała być dobrze zbilansowana, gdyż ultra biegłam dwa tygodnie po maratonie. Organizm nie miał zbyt dużo czasu na odnowę i regenerację. Rafał polecił nam odpowiednio się nawadniać: domowej roboty izotonikiem, co w pozytywny sposób później przełożyło się na nasze samopoczucie na trasie. Za to należą się temu naszemu Dietetykowi wielkie brawa. Dziękujemy Rafał 🙂IMG_20151010_153952
Jarek:
Moja forma po Rzeźniku dosyć znacznie się obniżyła, dlatego nie decydowałem się na udział w maratonie w Warszawie. Ograniczałem się do treningów i pracowania nad wydolnością. Cieszyłem się na wyjazd w Bieszczady. To miała być moja kolejna przygoda z biegiem ultra.
Ela:
Przed startem denerwowałam się. Przecież po raz pierwszy w takich zawodach będę biec sama! Na Biegu Rzeźnika to Jarek przypominał mi o jedzeniu i piciu na trasie, trzymał tempo, podbudowywał mnie i podtrzymywał na duchu. Teraz będę zdana sama na siebie. Długodystansowe biegi uliczne mają to do siebie, że na trasie nieznani sobie ludzie spotykają się, po czym zmierzają wspólnie do mety. Tak było na moich dwóch półmaratonach Wtórpol oraz na maratonie warszawskim, gdzie z bardzo miłą grupą biegłam ok. 30 kilometrów. IMG_20151010_172233
W biegach górskich sprawa ma się inaczej. I nie chodzi tu o to, że w górach biegają samoluby. Co to, to nie. Dwa razy zaliczyłam upadek i za każdym razem ktoś zatrzymywał się i pytał czy na pewno wszystko ok. Jednak w górskich biegach nie ma czasu na pogawędki, trzeba patrzeć pod nogi, gdyż podłoże jest różne i czasem mało stabilne ;-).
Bardzo często biegnie się „gęsiego”, np. na połoninach, albo wśród kęp traw, gdzie bardzo uważnie trzeba stawiać stopy, gdyż łatwo o skręcenie stawu skokowego.
No i przede wszystkim moja kontuzja. Pamiętam, jak bardzo zaszkodziła mi na Biegu  Rzeźnika. Na wszelki wypadek zabezpieczam się tabletką przeciwbólową.
Jarek:
Postanowiłem założyć koszulkę na krótki rękaw, rękawki i obcisłe spodenki oraz skarpety kompresyjne. Ludzie poubierali się duże cieplej niż ja. Nawet rękawiczki zostawiłem na starcie, bo nie chciało mi się tracić czasu, gdybym musiał je później zdejmować. Liczyłem na to, że będzie mi ciepło, bo rozgrzeję się biegiem. Nawet prognozy, że ma padać i ostro wiać, nic a nic mnie nie przerażały.IMG_20151011_065030

Ela:
Pobudka 3:30, a o 4 trzeba zjeść śniadanie zalecone przez Rafała (ryż, banan, syrop klonowy), bo o 7 start. Wszystko idzie zgodnie z planem :-). Przed startem chwila na selfie ze znajomymi, buziak na szczęście od Jarka i … padł wystrzał z … armaty (mała była, ale za to mega głośna :-). Pierwsze kilkanaście kilometrów było po asfalcie, łatwe i szybkie. Pilnuję tętna, nie chcę biec zbyt szybko, żeby mieć siły na podejściach :-). Fantastyczna atmosfera, mimo, że pora wczesna, to przyszło sporo kibiców, mnóstwo fotografów i kilku kamerzystów. Kilometry szybko lecą.

Jarek:
DSC01827Od razu biegnę szybko. Nieważne, czy wyczerpię siły zbyt wcześnie. Wiem, że najpierw jest asfalt przez ok. 13 km, a potem będzie podejście długie i mozolne. Decyduję, że tam odpocznę. Co się będę oszczędzał – myślę i teraz z perspektywy czasu zupełnie tego nie żałuję. Najpierw zostawiam Elę z tyłu. Po drodze dołączam do znajomych z Olsztyna. Witam się z nimi. Po jakimś czasie mija mnie Ela, potem znów ja ją. Biegnie mi się dobrze, nawet w tempie 4:30. Jest fajnie. Do 3 km było pod górę, potem prawie same zbiegi. Pozuję fotografom i cieszę się biegiem. Czekam na góry.

DSC_4224

fot „Wasyl” Grzegorz Grabowski

Ela:
Czuję, że wiele się nauczyłam po Biegu Rzeźnika oraz treningach zbiegowych, które często występowały w naszych planach. Na podejściach podchodzę pewnie i szybko, na zbiegach pędzę ile sił. Pilnuję, żeby regularnie pić wodę i dostarczać sobie energii. Pierwszy „wodopój” omijam, a kibice krzyczą, że jestem dziewiątą kobietą. Nie jest najgorzej – myślę, uśmiecham się do nich i lecę dalej.

DSC_4217 (1)

fot. „Wasyl” Grzegorz Grabowski

Jarek: Kiedy wspinam się na pierwsze podejście, ktoś za mną mówi, że teraz dopiero zaczyna się bieg. Mozolnie noga za nogą posuwam się naprzód. Tęsknię za formą, którą miałem na Rzeźniku, ale nie ma co płakać. Idę dalej. W sumie czuję się dobrze. Na 15 km doganiam znajomych z Olsztyna, później mija mnie kolega, z którym przyjechaliśmy do Cisnej. Grzeję z górki jak szaleniec. Dajesz Krzysiek! – krzyczę do niego. Przypominam sobie naukę zbiegania i zaczynam trochę ryzykować.

DSC_3061

Fot. Wasyl

 IMG_20151010_173021Ela:
Na 19-tym kilometrze zaliczam upadek. Na szczęście nie jest groźny.. Ktoś się zatrzymuje pytając czy nic mi nie jest. Biegnę dalej. Zimny wiatr mocno daje się we znaki. Trochę żałuję, że nie wzięłam kurtki. Jednak w głowie mam myśl, że przynajmniej będę biec bez zatrzymywania, żeby się nie schłodzić zanadto :-). W ogóle sporo tych zbiegów, cały czas zastanawiam się, kiedy będą te duże podejścia. I oto one:  Berdo,  Hyrlata. Wszyscy tu idą prawie z nosem przy ziemi. W pewnym momencie słyszę dźwięk, a potem oczom moim ukazuje się taki widok: pan we fraku trzymający kontrabas i grający na nim. Niesamowite. Jak on tam wtargał ten instrument??? Że tez mu się chciało! Kilka osób podchodzi do niego i robi sobie zdjęcia. Ja przechodząc obok pokazuję kciuk do góry i się uśmiecham. To pozwoliło na chwilę odwrócić myśli od tego jak bardzo zmęczenie i zimny wiatr daje się we znaki. Martwię się o Jarka. Ubrany był lżej ode mnie!

CAM09016

My, Krzysiek i bębniarz z zespołu Wiewiórka na Drzewie fot. K. Biesiekierski

Jarek:
Czuję, że ręce mam przemarznięte. Jest zimno przez porywisty wiatr. Naciągam rękawki na dłonie i to trochę pomaga. Wieje nawet w lesie.
W pewnym momencie na 25 km czuję skurcz w ,,dwójkach”. Nie jest jednak zbyt mocny i zaraz przechodzi. Zapominam o tym. Na 36 km zaczyna się dwukilometrowy zbieg. Pod koniec mięśnie są bardzo zmęczone. Nagle chwyta mnie taki bolesny skurcz, że muszę zwolnić. Zawodnik, który biegnie za mną z troską pyta co mi jest. Rozmasowuję bolące miejsce. Po chwili spotykamy osoby, które mówią, że za 200 metrów jest punkt żywieniowy. Myślę, że tam chwilę odpocznę. Nie decyduję się wejść na kładkę, która jest przede mną, bo obawiam się, że mogę urazić bolące miejsce po skurczu. Pokonuję strumyk i biegnę dalej. Nigdy do tej pory nie miałem skurczy podczas zawodów. To dla mnie nowe doświadczenie. Te cholerne zbiegi…

anna dąbrowska

fot. Anna Dąbrowska

Ela:
Zbliża się 38 kilometr, długi, bardzo długi, agresywny zbieg kończący się „strefą kibica”, jest głośno, dużo ludzi kibicujących, przybijających „piątki”.
Wbiegam do miejsca postoju – czas na doładowanie energetyczne,  wypicie ciepłej herbaty (ponoć z „prądem” była 🙂 .
Wcinam dwie bułki z serem (nie wierzę, ze to zrobiłam, ale tak bardzo juz miałam dość żeli, że chciałam zjeść cokolwiek innego), smakowały niesamowicie,  wypijam dwa kubki coli i  herbaty. Zastanawiam się czy to co zjadłam będzie miało negatywny wpływ na mój dalszy bieg. Tu spotykam Jarka, mówi, że ma mocne skurcze w udach. Daję mu swój magnez. Wyruszamy dalej. Razem. Teraz to już „z górki”. No, może nie do końca. Przed nami wejście na Okrąglik i Jasło. Jesteśmy już trochę zmęczeni, kibice krzyczą, że mamy „zarąbisty” czas :-). To nas dopinguje, chociaż  przed nami właśnie wyrosła spora góra :-).
Jarek:
Świetnie mi się pokonuje dalszy dystans z Elą. Gadamy i dodajemy sobie otuchy. W pewnym momencie Ela zatrzymuje się na podejściu, ale widząc, że ja idę dalej, rusza za mną. Ambitna bestia!. Na zbiegu zaczynam biec. Ela mówi, że jest już ciężko, a ja jej na to, że trzeba jak najszybciej do domu. Do ciepełka i dobrego żarełka :-).

Ela: k9
Posiłek dobrze mi zrobił, nie odczuwam mocno zimna. W brzuchu lekko, czuję się świetnie. Mam siłę na podejście. Odczuwam tylko zmęczeniowy ból z tyłu ud. Mięśnie czworogłowe, o dziwo jeszcze nie bolą. Podejście atakuję szybkim, zdecydowanym krokiem, wypłaszczenia biegnę. Trzymamy się razem, Jarek motywuje mówiąc o tym, że juz blisko do domu. Ja nie wiem czemu, myślę o plackach ziemniaczanych, które dziś zjem 🙂 Mozolne podejście, chce je szybko pokonać, więc przyspieszam kroku. Jarek jest za mną.

DSC_3085

fot. Wasyl

Jarek:
Trochę zostaję za Elą. Mam ją jeszcze w polu widzenia i cieszę się, że zyskała nowe siły. Z moimi jest już kiepsko. Z górki biegnę, ale na wypłaszczeniach już nie mam siły. Liczę kilometry i w duchu sobie powtarzam, żeby nawet na chwile się nie zatrzymywać. Byle do przodu.

k2

Ela:
Z Okrąglika zostało niewiele kilometrów, jednak podejście na niego wymęczyło mnie. Na zbiegach bolą już „czwórki”, również stopa daje znać o sobie. Nie jest dobrze. Jednak nie zatrzymuję się. W pewnym momencie na jakimś agresywnym zbiegu widzę kogoś, jak schodzi tyłem. Uśmiecham się do niego i lecę. Zbiegam piękną, wyłożoną jesiennymi liśćmi ścieżynką, na dole stoi fotograf, każe się uśmiechać do zdjęcia. Miłe to jest, że im się chce przyjść na tę niełatwą trasę i robić zdjęcia takim biegowym wariatom.
Jarek:
Mimo zmęczenia czasami podziwiam widoki. Jest pięknie. Uwielbiam Bieszczady.

IMG_20151013_114053Ela:
Nagle słyszę jakiś ryk silnika. Myślę, że to może jakiś quad jedzie z górki, ale chłopaki z tyłu krzyczą, że to śmigłowiec ratowniczy. Żal, że komuś się przytrafił wypadek 4 km przed metą.
Jarek:
Widzę obok ścieżki jak ktoś leży przy drzewie. Przy nim kilka osób. Nagle z naprzeciwka w bardzo szybkim tempie biegnie dwóch mężczyzn z obsługi. Później dowiaduję się, że to jakaś kobieta złamała obojczyk i spieszyli jej na ratunek. Dzień później spotykam jednego z ratowników. Okazuje się dobrym gawędziarzem i opowiada nam o różnych ciekawych przygodach w Bieszczadach. To jest jednak historia na inną opowieść :-).
Ela:
Teraz już tylko dłuuugi zbieg. Pędzę ile sił w nogach, batona i żel mam w plecaku, nie chce mi się już ich wyciągać, aczkolwiek wiem, że tracę siły. Szkoda mi czasu na zdejmowanie plecaka i wyjmowanie żelu. Muszę pomyśleć chyba o innym plecaku :-). Popijam wodę. Dobiegam do znajomego strumyka, który jest jakiś kilometr lub dwa przed metą (znajomy, bo tam wczoraj rekonesans robiliśmy), jeszcze tylko mała góreczka, na którą juz nie mam siły. Podchodzę, widzę tory kolejki bieszczadzkiej. To już! Za chwilę meta! Mijam znajomych kibiców, krzyczą, dopingują, że jeszcze tylko kilka metrów. Wpadam na metę, wypijam 3 kubki soku pomarańczowego. Smakuje wybornie! Czuje głód, więc szybko otwieram opakowanie chlebka pełnoziarnistego, który każdy dostawał  na mecie, okazuje się jednak, że są to składniki do upieczenia chlebka! 🙂 I jest cholernie zimno.

CAM09012Jarek:
Przeliczam sobie, że czas będę miał nawet niezły. Na zbiegu ktoś mnie mija, ale ostatni delikatny podbieg już nie daje rady. Wyprzedzam go i biegnę, ile sił do mety. Słyszę jak moje imię krzyczy koleżanka z Olsztyna, dopingując mnie. Na mecie dostaje medal od młodego chłopaka z obsługi. Poklepuje mnie po plecach. To jest właśnie siła tych biegów, czyli genialni ludzie. Zawsze życzliwi, gotowi pomóc i ciągle uśmiechnięci. Fajnie, że tacy młodzi ludzie uczą się życzliwości i nie robią niczego na odwal.
Siadam na trawie, by trochę odpocząć. Koc, który dostałem gdzieś odfrunął. Nagle ktoś mi go przynosi i opatula mnie nim dokładnie. No to jest właśnie ta atmosfera i ci wspaniali ludzie.
Ela:
Chwilę odpoczywam przy ognisku, ale szybko idę do depozytu po ubrania. Dołącza do mnie Jarek! Przybiegł kilka minut za mną. Cieszymy się. Zrobiliśmy to! Nasz drugi bieg górski mamy za sobą :-).
DSC01863DSC01866IMG_20151017_154608

Wyniki:

Ela – 14 miejsce wśród kobiet, 4 w kategorii (nagroda za 3 miejsce, pierwsza zawodniczka była 3 w open), czas netto – 6:25:20.

Jarek – 177 miejsce wśród mężczyzn, 38 w kategorii, czas netto – 6:28:46.  

Test kijków Leki Traveller Carbon

07 Poniedziałek Wrz 2015

Posted by biegajacemalzenstwo in Sprzęt

≈ 2 Komentarze

Tagi

bieg rzeźnika, bieganie w górach, bieganie z kijkami, biegi ultra, Bieszczady, kijki Leki, kijki trekkingowe, LEKI, nordic walking, sportimpex, test kijków

DSC009806

Jarek:
Nigdy nie przypuszczałem, że kiedykolwiek podczas aktywności fizycznej będę korzystał z kijków do Nordic Walking. Przygotowując się jednak do górskiego ultramaratonu sporo czytałem o takich biegach. Okazało się, że nawet najlepsi zawodnicy korzystają podczas zawodów z kijków zwłaszcza przy długich podejściach. O tym, że ,,badyle” rzeczywiście pomagają miałem się dopiero przekonać.

Kompletny zestaw

W zestawie znajdują dwa kijki i mierzą od 62 do 130 cm. Każdy składa się z trzech rurek, które są rozsuwane. Poza tym są też dwa ,,buciki”, czyli zdejmowane gumowe ochraniacze na groty oraz dwie odpinane rękawiczki. Do złączenia kijków ze sobą podczas np. przenoszenia, służą specjalne spinacze. Są pomocne, jeśli chcemy by kijki były razem, w jednym miejscu.

DSC00978DSC00970 DSC00974

Waga11428561_10204707178424593_826446588_n

Jarek:
Kiedy je otrzymaliśmy przede wszystkim interesowało mnie to, czy nie będą balastem podczas przemierzenia wielu kilometrów. Nie mieliśmy przy plecakach żadnych troczków do tego, by je tam zaczepić, więc trzeba było nieść kijki w rękach przy zbiegach lub pokonywaniu bardziej płaskiej trasy.

Julita Chudko-1

fot. Julita Chudko

Ela:
To było moje pierwsze zetknięcie z kijkami. Przyznam, że lekko nie było. Zaliczyłam kilka potknięć, gdyż chodzenie, a zwłaszcza bieganie z kijkami wymaga wprawy. Największą ich zaleta jest to, że są lekkie. Nie ma problemu by je nieść podczas nawet wielokilometrowego biegu.

Kijki ważą niewiele, bo ok. 374 g każdy. Chcąc przekonać się czy nie ciążą podczas treningu, zabraliśmy je na długie 40-kilometrowe wybieganie. 15Nie rozkładaliśmy ich, gdyż trasa nie była bardzo pagórkowata. Chodziło tylko o przyzwyczajenie się do dodatkowego balastu. Nieśliśmy je w rękach. Przez całą trasę nie sprawiły nam żadnego problemu. Wtedy tak naprawdę doceniliśmy ich lekkość. Czasami trzymaliśmy je w jednej ręce, bywało że w dwóch, a niekiedy pomagaliśmy sobie nawzajem biorąc kijki od drugiej osoby, kiedy akurat potrzebowała mieć wolne ręce. Nawet niosąc cztery kijki nie odczuwa się ich ciężaru.

 

Rozkładanie

IMG_20150510_093351Rozłożenie i zablokowanie, tak żeby rurki nie wysuwały się podczas uderzeń w podłoże zapewnia system zamykający SLS, czyli Super Lock System. Oczywiście przed wyjściem na trening trzeba się z nim dokładnie zapoznać, żeby później nie sprawiało nam to problemów. Na znajdującej się najwyżej rurce, na białym tle umieszczony jest napis Open oraz Close wraz ze strzałkami. Wystarczy tylko kręcić dolną częścią zgodnie z kierunkiem strzałek, żeby móc ustawić odpowiednią wysokość. Na rurkach dolnych, na czarnym tle znajduje się odpowiednia podziałka, która umożliwia dokładne dopasowanie dla każdego indywidualnie. Nie należy zakręcać rurek zbyt mocno, żeby potem nie mocować się z odkręcaniem jeśli będziemy chcieli zmienić długość kijków. Ma to duże znaczenie zwłaszcza podczas biegu, kiedy jesteśmy już nieco zmęczeni. DSC00977Rurki dość łatwo się odkręcają i zakręcają, jednak warto to wcześniej potrenować, najpierw w domu, a później podczas biegu.
Spotkaliśmy się wcześniej z kijkami, w których części są bardzo łatwo wyjmowane po rozkręceniu. To jest niewskazane dla biegaczy, bo po prostu przeszkadzałoby i utrudniało bieg, gdybyśmy musieli co chwila znów je ze sobą łączyć. W kijkach Leki system SLS daje możliwość rozłączenia kijków, jednak trzeba to zrobić z odpowiednią siłą. Jest to duży plus, bo kiedy biegniemy nie musimy się obawiać, że przy regulowaniu rozłączymy niechcący poszczególne części.

Jarek:
Są też kijki jednoczęściowe, ale ja nie chciałbym takich używać. Model Traveller jest składany i dzięki temu można ,,badyle” włożyć do plecaka lub przytroczyć do niego jeśli już nie zamierzamy ich używać. Zajmują niewiele miejsca. Jest to bardzo praktyczne rozwiązanie dla turystów, biegaczy i wędrowców.

Wytrzymałość

rafal sadowski-2

fot. Rafał Sadowski

Podczas prawie 80-kilometrowego Biegu Rzeźnika, niejednokrotnie musieliśmy się IMG_20150510_143340na nich mocno opierać. W różnych sytuacjach nam się to zdarzało. Podczas biegu i przeskakiwania przez przeszkody, kiedy to dosyć mocno się na kijkach wspieraliśmy oraz na krótkich postojach, przy wchodzeniu na strome szczyty. Kije są wytworzone z włókna węglowego i wytrzymują nacisk ok. 140 kg. Dzięki sprężystości, zapewniona jest dobra amortyzacja, co zapobiega zbytniemu przemęczeniu mięśni. Tak więc śmiało można im zaufać, nawet podczas wykonywania przeskoków przez przeszkody, kiedy całym ciężarem naciskamy na kijki. Oczywiście jeśli nie ważymy ponad 140 kg.

Funkcjonalność

Kijki po zdjęciu ochraniaczy mają ostre zakończenia. To pozwala na lepsze odepchnięcie się od podłoża, co pomaga w szybszym i płynnym biegu. DSC00973Jeśliby tego zabrakło, to końcówki zsuwałyby się po nierównym terenie i biegacz miałby problem z utrzymaniem równowagi. Wiadomo, że stabilność na podłożu crossowym lub w górach to podstawa. Każdy upadek, to potencjalna kontuzja.
Ochraniacze można założyć, kiedy poruszamy się po asfalcie lub betonowej nawierzchni drogi. Dzięki temu unikniemy przykrego odgłosu przy uderzaniu końcówkami o podłoże. Poza tym w takim przypadku stabilizacja jest lepsza, bo kijki nie ślizgają się, tylko doskonale trzymają nawierzchni.

DSC00975Na dłonie zakładamy rękawiczki, które następnie są mocowane przy rączkach kijków. Co ważne, są one oznaczone, która jest prawa, a która lewa, co ułatwia potem całą ,,instalację”.

Jarek:
Wielu biegaczy korzysta z innego rodzaju mocowania. Otóż wybierają kijki, które tak jak w narciarstwie posiadają tzw. klasyczną pętlę. Na początku się nad tym zastanawiałem. Łatwiej jest wyjąć dłoń, jeśli decydujemy się na trzymanie ,,badyli” w rekach podczas np. biegu po płaskim terenie lub asfalcie. To rzeczywiście ułatwia, niż odblokowywanie zapięcia i wyjmowanie szlufki. Jednak często tak mam, że biegnąc puszczam ręce swobodnie, a kijki ciągnę po podłożu. IMG_20150510_093308Również wchodząc na szczyt, przy odepchnięciu, kiedy ręka jest całkowicie z tyłu, nie zaciskam dłoni na rączkach, ale pozwalam odpocząć palcom i rozluźniam całkowicie uścisk. W takim wypadku, gdybym miał klasyczny uchwyt, dłoń mogłaby się wysunąć z pętli. Musiałbym się schylać po kijek i tracić rytm biegu. Szkoda na to czasu. Wolę poświęcić chwilę na odpięcie szlufki, a to nie wytrąca mnie z rytmu i nie spowalnia tempa.

Ela:
Bardzo mi odpowiada to, że uchwyty kijków są wykonane z korka. Zapewnia to komfort w pewnym DSC00981trzymaniu kijka. Rękawiczki przypinane do uchwytu sprawiają, że nie zrobią się odciski na dłoni. Kijki świetnie nadają się na górskie, biegowe wędrówki, pomagają w podejściach pod górę, ale i na zbiegach, gdzie teren jest np. mocno kamienisty lub są to gołoborza.

Na wierzchu rączki znajduje się przycisk, który powoduje odblokowanie zamknięcia, tak że możemy dzięki temu uwolnić rękawiczkę. I tu jest mały problem. Otóż nie możemy tego zrobić kciukiem ręki, w której trzymamy kijek. Przycisk jest w taki sposób umieszczony, że jest to niemożliwe. IMG_20150510_093338Musimy wspomagać się drugą dłonią. Nie jest to jednak zbyt uciążliwe. Po prostu trzeba się do tego przyzwyczaić. Taka operacja nie zajmuje dużo czasu, jednak trzeba przy tym się na chwilę skupić.

Ogólne wrażenia

Jolanta Błasiak-Wielgus-1

fot. Jolanta Błasiak – Wielgus

Ela:
Podczas biegu Rzeźnika na początkowym etapie trasy (ok. 32 km) nie można mieć kijków. Kiedy jeszcze nie byłam mocno zmęczona, nie doskwierał mi zanadto ich brak. Jednak, gdy na pierwszym tzw. przepaku, zabrałam je ze sobą w dalszy etap biegu, okazało się, ze wzięcie ich było naprawdę trafionym IMG_20150823_104835pomysłem. Kiedy na dużym już zmęczeniu trzeba pokonywać wzniesienia, kijki bardzo pomagają. Nie wyobrażam sobie, jakbym mogła wejść na połoninę Caryńską bez kijków –pewnie musiałabym więcej trenować takich podejść.

Jarek:
Przede wszystkim są to kijki bardzo pomocne nie tylko dla wędrowców, ale również biegaczy. Podoba mi się to, że po przypięciu rękawiczki do rączki nie ma możliwości, żeby wypadły z ręki. Można je IMG_20150823_104924złączyć klamerką i nie rozjeżdżają się w dłoni, gdy trzymam je w jednej ręce. Łatwo się rozkładają, a jeśli jestem już wyczerpany biegiem i nie pamiętam która stronę należy kręcić by je zablokować, przypomina mi o tym napis na rurkach.

Ela:
Pozwalają właściwie utrzymać równowagę, a uchwyt rączki bardzo dobrze przylega do dłoni, co zapewnia, że czuję się pewnie na zboczu górskim. Każdy niezależnie od swojego wzrostu może z nich korzystać, dzięki możliwości regulowania ich długości. IMG_20150823_090040_BURST001_COVERTrenowaliśmy z kijkami na crossowych mazurskich terenach oraz biegaliśmy z nimi po Bieszczadach i Górach Świętokrzyskich. Polecamy je biegaczom, wędrowcom i wszelkiej maści turystom.IMG_20150823_090922Kijki otrzymaliśmy do testowania od firmy Sportimpex, dystrybutora kijków Leki w Polsce.

leki-logo1

Polecamy 🙂

Pobiegnę za Tobą, czyli Biegające Małżeństwo na Rzeźniku

10 Środa Czer 2015

Posted by biegajacemalzenstwo in Nasze starty w zawodach

≈ 4 Komentarze

Tagi

agiz, bieg rzeźnika, bieganie w górach, biegi ultra, Bieszczady, brubeck, camelbakpolska, Cisna, compressport, craftpoland, kijki Leki, Komańcza, maxforma, panachelingerie, panachesport, salco, sochic!, sportimpex, squeezy, suunto, Ustrzyki

IMG_20150604_093139

Na początku była… myśl. Otóż Ela zapragnęła pobiec w Rzeźniczku zachęcona relacjami biegowych blogerów. Dystans 27 kilometrów wydawał się jej jak najbardziej do pokonania, bo przecież nie raz, dwa, a nawet nie 10 robiła już takie „Rzeźniczki”. Kolega Wojtek, który rok wcześniej poznał klimaty górskiego biegania w Bieszczadach widząc Jarka skrzywioną minę, na to, że tylko po 27 ,,kaemów” mamy się tachać pod granicę państwa, stwierdził, iż my dorośliśmy już do większego wyzwania. Mianowicie do Rzeźnika. Decyzja zapadła w ciągu jednej sekundy.
Ela:
Czytając w internecie zeszłoroczne relacje z Biegu Rzeźnika zapragnęłam się tam znaleźć, poczuć to zmęczenie, kilometry w nogach i atmosferę tej imprezy. Bieg ten stał się chyba najbardziej prestiżowym ultra w Polsce.
Jednak nie miałam odwagi porywać się od razu na Rzeźnika, ale gdzieś tam świtało mi w głowie, że w sumie to moglibyśmy dać radę. Trzeba by tylko dobrze przepracować zimę i wiosnę na treningach. Kiedy ustaliliśmy, że się zapisujemy, z niecierpliwością czekaliśmy na wyniki losowania. Jakieś cholerne szczęście nam dopisało i zostaliśmy wylosowani. Skakałam do góry, kiedy się o tym dowiedziałam. Zdaliśmy sobie sprawę z tego już wtedy, że nie ma żartów. IMG_20150604_154716

Jarek:
I tak po długich i mozolnych przygotowaniach biegowo-siłowych  zawitaliśmy w Bieszczady. Obudziliśmy się przed północą. Po spożyciu śniadania, na które składał się ryż z dżemem oraz bułka, razem z Tomkiem i Martą ruszyliśmy ku Komańczy. Koledzy jadący przed nami ufający w nieomylność GPS-a skręcili w boczną drogę, że niby będziemy szybciej i tak o mało nie wylądowaliśmy w rzece. Potem był odwrót i gnanie na łeb, na szyję do Komańczy.  Na szczęście nie spóźniliśmy się, a może jednak na nieszczęście, gdyż pierwsza para tak właśnie miała, a skończyło się to dla nich happy endem.

IMG_20150604_150947

Ela:
Kiedy wreszcie nadszedł ten dzień, w którym stanęłam na starcie Biegu Rzeźnika, nie miałam chwili na celebrowanie tego momentu, a nawet może wzruszyć się (jak na starcie w maratonie w Poznaniu), gdyż nie było na to czasu, bo wpadliśmy na start w ostatniej chwili.

3Jarek:
Stanęliśmy gdzieś tak chyba w połowie całego zgromadzenia. Nagle coś tam strzeliło i tłum ruszył. Zakładaliśmy, że pierwszy kilometr biegniemy wolno w tempie 6:00. No cóż… Nie można było szybciej, bo wyszło ok. 7:30. Potem zaczęło się trochę przerzedzać, masa ludzka przyspieszała, a my razem z nią, pilnując jednak zakładanego tempa.

Ela:
Ustaliliśmy na początku, że Jarek biegnie pierwszy, ja podążam za nim. Dosyć trudno się biegło w tłumie, w lekkich ciemnościach rozświetlonych tylko latarkami biegaczy. Np. w pewnym momencie na samym środku drogi znalazł się sterczący na 1,5 m konar, trzeba było bardzo uważać na takie niespodzianki.

andrzej szczot-3

fot. Andrzej Szczot

Euforia pierwszych kilometrów sprawiła, że nie czułam się zmęczona. Biegło nam się lekko, nawet pod górki. Przeskakiwałam przez potoczki, nieraz wpadłam w wodę, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało. Dziwiłam się tylko, że biegacze ustawiają się w kolejce do jakiejś cienkiej kładki, żeby przejść przez błotko, zamiast po prostu przez nie przeskoczyć.

Jarek:
Od początku planowaliśmy, że pijemy co dwa kilometry lub częściej, a jemy co cztery. Potem było to już częściej, ze względu na coraz wolniejsze tempo. Jedliśmy banany (również suszone), żele oraz batony Squeezy. Na ok. 12 kilometrze mam pierwszy delikatny kryzys, ale wiem, że to tylko takie straszenie organizmu. Po chwili już jest wszystko w porządku. Ludzie się zatrzymują przed wzniesieniami, a ja chcę biec. Wymijam kilku, a kiedy Ela mnie dogania, opowiada mi, że komentują moje „wyczyny”. Po prostu znam swój organizm, szkoda mi czasu. Po kilku kilometrach zaczynam rozumieć taktykę jaką obrali, gdy zbiegi pokonują w tempie „strusia pędziwiatra”. Na początku myślałem, że to nierozsądne z ich strony, ale teraz „kumam czaczę”. To niezła nauka.
Ela:
Przy pierwszym pomiarze czasu, na Żebraku było kilkunastu kibiców (że też chciało im się o 5 rano tu przyjść) dopingowali nas i robili zdjęcia.

rafal sadowski-2

fot. Rafał Sadowski

Jarek: Zauważam kolegę z „Biegam Bo Muszę w Kielcach”. Machamy do siebie, a on z podziwem na nas patrzy. Czeka tu na dwie dziewczyny ze swojego klubu. Potem ktoś woła do mnie: Cześć Jarek! Patrzę i nie poznaję człowieka. „Maratony Polskie” – mówi i się przedstawia. Okazuje się, że to redaktor z portalu. Pisaliśmy tam z Elą felietony. Przybijamy piątkę i mkniemy dalej.

Ela:
 Pierwszy przepak. Te 32 kilometry zleciały bardzo szybko. Przed Cisną długo zastanawialiśmy się, czy rzeczywiście wziąć kijki. W sumie biegło nam się dobrze, więc pomyśleliśmy, że po co się obciążać dodatkowym balastem. Jednak uzgodniliśmy, że je weźmiemy, a najwyżej na następnym przepaku oddamy.

jc1

fot. Julita Chudko

Jarek był kapitanem naszej drużyny. Prowadził świetnie, motywował. Pilnował, żebym jadła, przypominał o piciu. Okazał się twardym zawodnikiem. Do Cisnej wbiegaliśmy na pełnych obrotach, przy świetnym dopingu kibiców. Na przepaku nie zmarudziliśmy długo, może 3-4 minuty. Mieliśmy ustalone, że ja napełniam camelbaki, a Jarek leci po kijki i inne niezbędne nam rzeczy, które zostawiliśmy na przepakach. Szybko więc ruszyliśmy dalej. Mieliśmy bardzo dobry czas, nie byliśmy zmęczeni. Widzieliśmy, że wszystko idzie zgodnie z planem, a nawet lepiej.
Jarek:
Szybko odbieramy nasze rzeczy. Wypijam łyk coli, którą sobie tu przygotowaliśmy. Teraz wiem, że to był mój błąd, ale o tym później. Oddajemy do połowy pełną puszkę jakimś biegaczom, którzy siedzą przebierając się. Zostawiamy Cisną i gnamy dalej. Przed nami po chwili ostre zejście znane mi z filmików, których mnóstwo oglądałem w ostatnich dniach przed startem.

rafal sadowski-3

fot. Rafał Sadowski

Ela:
Okazało się, że kijki Leki to był wspaniały pomysł! Kiedy wybiegaliśmy z Cisnej od razu pod górę, pomyślałam o tym jak Agnieszka Rogulska – Słomińska uczyła nas korzystania z kijków na podbiegach. Byłam jej wdzięczna za to, bo „badyle” bardzo pomagały mi na wszystkich podbiegach i podejściach. Są bardzo lekkie, wcale nie odczuwałam w rękach ich ciężaru.

Jarek:
Mówią, że Rzeźnik zaczyna się po 56 km. Według mnie, to nieprawda. Kiedy zostawiliśmy Cisną po bodajże kilometrze zaczęło się chyba 3 kilometrowe podejście. Nikt z blogerów i tych którzy opisują Bieg Rzeźnika nie mówi o podejściach, tylko o podbiegach. Kurza twarz, nigdy nie trenowałem na 3 km podbiegu!!! To po prostu trzeba przeżyć. Tempo coraz bardziej spada, ale siły jeszcze są. Ustalamy, że na stromych podbiegach (kurde podejściach!) idziemy, a zbiegi pokonujemy jak najszybciej. Po kilku kilometrach odczuwam silny ból w okolicy nerek. Gdy zbiegam boli jak diabli. Biorę tabletkę przeciwbólową. Pytam sam siebie: czy to już koniec? Czy moja słabość z tamtego roku znów mnie dopadła? Czy to juz koniec mojego biegu? Mówię mantrę, powtarzam, że jest dobrze. Staram się zapomnieć. Puszczam Elę przodem i podążam za nią.

lHPAc3lnZbyPtQmSgTJBAqqnLq1mxd5iwBeguseDz84

fot. Julita Chudko

Ela:
Na 50 kilometrze poczułam lekki ból stopy, zbiegi stawały się dla mnie coraz bardziej trudne. Kryzys nastąpił przed Smerekiem, na długim zbiegu. Staw skokowy już mi bardzo dokuczał, poza tym zaczęłam czuć obtarcie w drugiej stopie. Miałam nagle jakiś spadek energii. Przed nami właśnie była piękna asfaltowa droga, zjadłam batona i żel. Po chwili już biegliśmy wyprzedzając sporo osób.

6FSbHbtOSmpfQFVgTM2h0hPGjEq7SMwfZ17P6JIxPI4

fot. Julita Chudko

Jarek:
Czuję, że Ela słabnie. Czasami mówię, żeby nadawała tempo gdy widzę, że nie wytrzymuje mojego. Potem ja wychodzę na prowadzenia, a ona stara się to wytrzymać. Patrzę na nią i proszę, żeby się do mnie uśmiechnęła. Robi to i wokół cały świat się rozpromienia. Proponuję, żebyśmy przyspieszyli, bo możemy tu nadrobić sporo czasu. Po bólu w okolicach nerek nie ma śladu. Czuje się świetnie. Przyspieszamy do 5:30 na km. Jest gorąco. Co chwila popijam izo z camelbaka. Jest świetnie. Ela po zjedzeniu batona pięknie trzyma tempo. Wyprzedzamy jakiegoś biegacza, który prosi mnie o wyjecie z jego plecaka batona. Bez zatrzymania pomagam mu i dziękuję, gdy chce nas poczęstować. Z naprzeciwka jedzie Dyrektor biegu w dżipie. Uśmiecha się do nas i mówi: Brawo!

 

rafal sadowski

fot. Rafał Sadowski

Ela:
Wpadliśmy na przepak w Smereku, uzupełnienie płynów w plecaku (tym razem tylko woda, gdyż skręcało mi żołądek po izotoniku, który wcześniej wzięłam z przepaka), łyk coli, gryz pomarańczy, schłodzenie łydek i stawu skokowego i możemy biec dalej.

 

Jarek:

11231986_481323382032113_855774754_o

fot. Ania Janowska

Znów popijam colę jeszcze nie kojarząc, że wcześniejszy ból, to jej sprawka. Zamulamy około 8 minut, bo Ela musi sobie schłodzić bolące łydki. Mnie naparzają „czwórki”, co jest winą ostrych zbiegów. Jednak olewam to. Wydolność jest, siła jest, więc nie marudzimy więcej i ostro do przodu. Patrzę na zegarek. Pozostało ok. 21 km, a żeby mieć 10 godzin z przodu mamy 3 h i 40 minut. Jestem dumny z Eli i z siebie też. Myślę, że spokojnie damy radę. Zaczynamy podejście i tu spotykam ultrasa, który już 10 raz jest na szlaku Rzeźnika. To pan Adam Bąk. Gadamy chwilę, a on przygotowuje mnie na Caryńską. Po pierwszym kilometrze widzę, że z nogą Eli jest coraz gorzej, a my nie mamy już tabletek przeciwbólowych.

Ela:
Nasi kibice czekali  przy schronisku Chatka Puchatka. Niesamowite wrażenie jest, kiedy biegnie się na ogromnym zmęczeniu, a tu z daleka widać grupę 15 osób, które wrzeszczą nasze imiona, skaczą, machają, a to wszystko, żeby nas dopingować. Dziękujemy im za to.

1

fot. Ania Mańkowska

11422718_10204707180944656_2112293733_n

fot. Ania Mańkowska

11350323_10204707180544646_1363198513_n

fot. Ania Mańkowska

Zatrzymaliśmy się na chwilkę, zrobiliśmy zdjęcia z kibicami i ruszyliśmy dalej. Kolejny bolesny dla mnie zbieg. Noga dokucza coraz bardziej. Zatrzymujemy się, żeby nakleić plastry na moją obtarta stopę. Wymija nas sporo biegaczy. Podbiegają do nas chłopaki, którzy mówią: co jest? tak ładnie nas mijaliście, a teraz zwolniliście, cos się stało? Po chwili dają mi tabletkę przeciwbólową.
Jarek:
Znów pojawia się ból w nerkach. Zagryzam wargę i staram się przetrzymać. Klepię mantrę. Na szczęście nie ma ostrych zbiegów, więc na długim podejściu nie męczę się i nie odczuwam za bardzo udręki. Idziemy wolno, zbiegamy tak samo, bo Ela cierpi.  Czas coraz szybciej mija. Już wiem, że nie damy rady zrobić 10 z przodu, a nawet o 11 będzie trudno. Kiedy siadamy, żeby zakleić Eli stopę, tracimy kolejne minuty. Dziewczyny, które wyprzedziliśmy kilka kilometrów wcześniej, mijają nas i patrząc na Elę pytają czy wezwać pomoc. Zachowania biegaczy są wyśmienite. Chłopaki z Bydgoszczy ratują Elę tabletką przeciwbólową. Ruszamy powoli. Pytam: jak jest? Idziemy do końca? A na jaki czas mamy szansę? – teraz ona zadaje mi pytanie. Patrzę jak ledwo idzie i nie wiem co odpowiedzieć.

11296413_481323195365465_1722218880_o

fot. Ania Janowska

Ela:
Wiedziałam, że jak na debiutantów mamy niezły czas. Jarek pytał czy dam radę, powiedziałam, że nie ma bata, zrobimy tę 12-tkę z przodu :-). Popatrzył na mnie poważnie i uśmiechnął się. Wiem, że gdybym marudziła, to już by mnie nie poganiał. Jest lepiej, ból z lekka minął. Mogę zbiegać, ale już czuję bolesność „czwórek” i „dwójek” i spore zmęczenie. Jarek dopinguje mnie, ja biegnę za nim.  Nie chcę, żeby udzielił mu się mój nastrój „zmęczeniowy” Nie chcę, żeby odpuszczał…
Jeszcze „tylko” pokonać Połoninę Caryńską. Ktoś z tyłu mówi, że teraz to będzie „noga za nogą”. Kiedy na Berehach powiedziano nam, że jeszcze 10 km do końca ucieszyłam się bardzo, eh co tam, jakieś 1,5 godziny i będzie meta! Jak bardzo się myliłam! Strome, ciężkie podejście, kijki bardzo, ale to bardzo pomagają, wszyscy idą powoli. Mijają nas turyści… Teraz ja idę pierwsza. Nigdy nie myślałam, że będę wolała podbiegi bardziej niż zbiegi…

11347647_481323375365447_2059569485_o

fot. Ania Janowska

Jarek:
Opieram się na kijkach i dyszę. Nawet w ostatnim starcie na dychę tak nie „parowozowałem”. Wyprzedza mnie jakaś puszysta turystka. A niech to szlag trafi ten szlak! Ech, Caryńska… Gdzieś na 40 kilometrze mówiłem sobie w duchu, że już tu nie przyjadę. Teraz kiedy ślimaczę się po tej połoninie mam ochotę tu wrócić i skopać jej to zielone d…! Wiem, że Ela myśli podobnie. Patrzę w górę i nie mam ochoty iść dalej. Opuszczam głowę i powoli posuwam się naprzód. W połowie kończy mi się woda w bukłaku. Do tej pory starczała idealnie, a tu na ok. 5 kilometrach wypiłem wszystko. Po raz pierwszy od uzupełnienia zapasów na postoju nerki mnie nie bolą. Już wiem, że to wina coli. I tu jest doświadczenie życiowe. Nigdy nie słuchaj „mądrali” i wszystkowiedzących biegaczy, żeby coś wypróbować podczas startu. Zrób to na treningu! Oczywiście mówię to sam do siebie. Każdy ma wolną wolę :-).

rafal sadowski-5

fot. Rafał Sadowski

Ela:
Kiedy wydawałoby się, że szczyt jest już tuż, tuż, okazuje się, że to dopiero połowa. Trzeba iść dalej pod górę.. Świeci słońce, jest gorąco, ale wieje chłodny wiatr. Caryńska daje w kość, nie tylko nam. Zmęczeni biegacze mijają turystów, którzy schodzą z drogi, biją brawo, kibicują. Mnóstwo razy spotkałam się z okrzykiem „kobiety górą” :-). Końcowy zbieg ok. 3 km dał mi popalić. Bolące mięśnie blokowały ruchy, ale cały czas myśl w głowie: uda się! I żeby nie odpuszczać.

10494802_10204589169350457_54417722082674901_n

Jarek:
Na 1,5 km przed końcem Ela znów cierpi. Teraz kończę z asertywnością 😉 i stanowczo mówię, że nie ma co świrować, tylko trzeba to jak najszybciej skończyć. Radzę, żeby biegła swoim tempem ile może. Strome, drewniane schody pokonujemy ostrożnie. Ci co nas mijają przeskakują jak kozice. Teraz wiem co należy ćwiczyć na rewanż! Bo to, że nastąpi, to w tym momencie jestem już pewien.

andrzej sz-1

Fot. Andrzej Szczot

Ela:
Tak naprawdę przez te ok. 80 km myślałam też, że to mój pierwszy i ostatni raz w górach. Na filmikach nie widziałam takich ciężkich podbiegów, znaczy podejść 🙂 Widoki? Owszem są piękne, ale nie było czasu ich podziwiać.

„To już meta, to już meta – w sercu radość, w ręku medal!” – słowa tej piosenki Wiewiórki brzmią mi do dziś w głowie. Jakże wymowne i prawdziwe. Kiedy słyszeliśmy z daleka okrzyki z mety, to jest to wrażenie nie do opisania! Ogromna euforia, biegnie się z radością, nieważne są bóle mięśni, gdy wiesz, że to już blisko…  Biegniemy szybko, Jarek potknął się jeszcze o jakiś korzeń, jednak szybko wstaje, każe mi biec, a zaraz dogania mnie.

 

Jarek: To był mostek. Potykam się o jakiś jego wystający fragment, potem przekulguję bokiem, jak uczyli mnie instruktorzy karate :-). Wstaję i widzę obdrapane do krwi kolano. Nareszcie! Cały bieg na to pracowałem, by start w Rzeźniku był „rzeźnią” i pozostawił mi namacalną pamiątkę ;-). Na 13 km myślałem, że złamałem palec, bo stanąłem na śliskim kamieniu w szarówce budzącego się do życia dnia. Potem kilka razy o mało się nie przewróciłem potykając o korzenie. Nawet kijek podkładałem sobie pod nogi, ale tylko raz prawie się udało.  Oczywiście przed wypróbowaniem metody na taką „pamiątkę”… skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą ;-).

andzrej szczot-2

fot. Andrzej Szczot

Ela: Trzymamy się za ręce, słychać okrzyki kibiców. Mijamy metę, nie powstrzymuję łez wzruszenia. Zrobiliśmy to! Nigdy, przenigdy nie piłam piwa tak łapczywie jak na mecie Biegu Rzeźnika :-).

Za kilkadziesiąt minut rozmawiamy już o tym, że w przyszłym roku policzymy się z Caryńską…

Cały trud tego biegu, to co razem przeżyliśmy na trasie, porozumienie bez słów, nieraz mój uśmiech przez łzy,  Jarka nieodpuszczanie powoduje, że chcemy tu wrócić za rok. Cóż, to co mówiłam sobie na trasie biegu o tym ostatnim razie to jakieś majaki były chyba …

Jarek: Wszystko poszło genialnie. To co sobie zaplanowaliśmy niesamowicie wypaliło. Przede wszystkim nasz wzajemny stosunek do siebie. Jeszcze bardziej się lubimy! Na treningach nie tylko chodziło nam o to, żeby sprawdzić się i trenować fizycznie, ale przede wszystkim mentalnie. Szczera rozmowa ze spojrzeniem sobie prosto w oczy, wzajemne wyrażenie potrzeb i oczekiwań dało znakomity efekt.

1972277_658096367625389_2104055178984542279_n

fot. Marta Erwin i Witek Przybylski

Podczas biegu nie było między nami zgrzytów. Idealnie współpracowaliśmy, było wsparcie, przełamanie zwątpienia, pokonanie słabości i wreszcie bólu. Kilka dni przed biegiem rozmawiałem z dyrektorem Rzeźnika i on słysząc że jesteśmy małżeństwem mówił, że wiele par rozstaje się po wszystkim. No cóż… pozostawiam to bez komentarza.

13

My z Jegermajster Team – kolegami z Olsztyna

Wszystko zagrało jak sobie zaplanowaliśmy: jedzenie, picie, kijki, ubranie, współpraca, można tak wymieniać jeszcze długo.

19

Rzeźnicy i Rzeźniczki – ekipa z warmińsko mazurskiego wymiata 🙂

DSC00348

Wynik świetny: 

czas: 12:24:35

miejsce mix: 20/131

miejsce open: 176/690.

Jesteśmy ultrasami!!!

IMG_20150607_234131

W przygotowaniach do Biegu Rzeźnika 2015 oraz podczas biegu wspierali nas:

MaxForma – Camelbak Polska (plecaki, nerki z pasem),
Compressport Polska (skarpety kompresyjne, rękawki),
Craft-Poland (spodenki, koszulki startowe, skarpetki),
Leki Polska (kijki trekkingowe),
Panachesport (biustonosz do biegania dla Eli),
Salco Sport (sól do kąpieli regeneracyjnej),
Squeezy (żele, batony energetyczne),
Suunto Polska (zegarek Suunto Ambit Run3),
AGIZ Biuro Turystyki Aktywnej (nauka biegania z kijkami).

Dziękujemy!

wyniki

 

 

 

 

Kategorie

  • Ciekawi ludzie na naszej ścieżce biegowej
  • Jesteśmy Ambasadorami
  • Nasze starty w zawodach
  • O nas w mediach ;-)
  • Odzież
  • Pożywienie, przepisy, suplementacja
  • Psychika
  • Sprzęt
  • Testy
  • Trening
  • Wokół biegania
  • Wydarzenia
  • Zdrowie

Biegające Małżeństwo

Biegające Małżeństwo

Statystyki bloga

  • 46 905 hits

Stwórz darmową stronę albo bloga na WordPress.com.

Prywatność i pliki cookies: Ta witryna wykorzystuje pliki cookies. Kontynuując przeglądanie tej witryny, zgadzasz się na ich użycie. Aby dowiedzieć się więcej, a także jak kontrolować pliki cookies, przejdź na tą stronę: Polityka cookies
  • Obserwuj Obserwujesz
    • Biegające Małżeństwo
    • Already have a WordPress.com account? Log in now.
    • Biegające Małżeństwo
    • Dostosuj
    • Obserwuj Obserwujesz
    • Zarejestruj się
    • Zaloguj się
    • Zgłoś nieodpowiednią treść
    • Zobacz witrynę w Czytniku
    • Zarządzaj subskrypcjami
    • Zwiń ten panel
 

Ładowanie komentarzy...